Tak kiedyś powiedziałam do przyjaciółki. Nie pamiętam skąd to wzięłam…bo skądś na pewno! Książka? Film? Głowa? Na pewno z serca to było. Kiedy usłyszałam jak sobie „dowala”…jak grzęźnie w czarnych brudnych myślach o sobie. Jak ta na co dzień radosna osoba, zarażająca wszystkich dookoła uśmiechem, rozdająca sympatię komu się tylko da-od pracodawcy przez dzieci sąsiadów, portiera, koleżanki na pani w żłobku kończąc-obraża moją przyjaciółkę-siebie.
Zwykle uśmiechnięta, pełna energii i pomysłów. Taka jest. Taki ma sposób na życie. Jest w stanie sobie wmówić, że spała 8 godzin kiedy w rzeczywistości sen trwał 3…
Potrafi przyjechać i zabrać na spacer/piwo /na wieś /na zakupy /do lekarza-zakreślić co potrzeba. Wystarczy sygnał i jest. Nawet jeśli między domowymi i zawodowymi obowiązkami wykroi tylko pół godziny, to przez ten czas jest na 100%! Oczywiście ma wady -potrafi zapomnieć o okrągłych urodzinach, nie ma orientacji w terenie, gubi auta na parkingu w galerii…ale cóż to jest wobec całokształtu. Wspaniale traktuje ludzi. Z sercem. A przyjaciołom chce nieba przychylić.
Potraktuj się jak przyjaciela. Co byś powiedziała mnie, gdybym była na Twoim miejscu?Jakbyś chciała mnie utulić? Nakarmiłabyś mnie, bo na głodnego ciężko iść dalej. Posadziła w kuchni, blisko siebie, żebym zakotwiczyła się w innym świecie -bezpiecznym. Byłabyś łagodna i rozumiejąca. Zwracałabyś się do mnie po imieniu (A nie żadne „jak ty wyglądasz kretynko?”). Odnosiłabyś się do przeszłości przywołując doświadczenia, z których wyszłam obronną ręką. Głaskałabyś. Tuliła. Wyciszała rozedrganie. Zatrzymałabyś lawinę myśli pędzących donikąd.
Zastanowiłabyś się co da mi chwilę oddechu i zatrzymania, relaksu. Dałabyś to, co przyniesie chwilę uśmiechu, radości z trzewi. A później, jakbym okrzepła, zadałabyś pytanie, którym trafisz w punkt. Takie, które na długo we mnie pozostaje, które drąży. Ale jednocześnie szanuje moje potrzeby, a wręcz jest na nie odpowiedzią. Bez złośliwości, żalu, a z szacunkiem. Z miłością.
Potraktuj siebie jak przyjaciela. Wielokrotnie później słyszałam to od Niej (sama ukręciłam na siebie bat!).
Wiem jakie to trudne. Łatwo przychodzi mi takie traktowanie przyjaciela (syndrom nadodpowiedzialności). Ale siebie? Jak?
Tak. Dziś po ciężkiej,bezsennej nocy spędzonej na tuleniu, noszeniu, kołysaniu. (Łącznie ze spacerem w tuli o 3 nad ranem po osiedlu). Po poranku z bólem głowy i wszystkich stawów. Nie wspominając o aparycji zombie. Z poczuciem, że coś jest nie tak ze mną jako mamą, bo moje dziecko nie może spać, a ja nie znajduję sposobu, żeby mu pomóc. W kuchni piętrzą się gary, nie ma obiadu, w pokoju armagedon….Co ze mnie za pani domu?Żona? I jeszcze zombie….
Kiedy moje myśli zmierzały w nieprzyjemnie ciemne rejony, przyszedł czas na potraktowanie siebie jak przyjaciela. Nikt inny nie mógłby tego zorganizować za mnie. Ja zrobiłam to najlepiej. Kiedy udało mi się położyć Kropkę na przedpołudniową drzemkę , zasnęłam obok. Bez wyrzutów i zastanawiania się co mogłabym zrobić, zaplanować, napisać. Na obiad zjadłam pyszne pierogi z jagodami idealne na upalny dzień. Zadzwoniłam po mamę -przyjechała. Kropka szalała z babcią, a ja mogłam choć chwilę odpocząć i pomalować paznokcie. Mama gratis trochę ogarnęła dom, kiedy my drzemałyśmy popołudniu. Na kolację zjadłam lody czekoladowe. Poszłam na spacer, sama. Zadzwoniłam do przyjaciółki. Zadbałam o swoją przestrzeń, o oddech. Podładowałam akumulatory i teraz jestem gotowa i otwarta na to,co przyniesie życie. Dajesz!